Dzisiejszy dzień to nasze święto, ale cóż z tego, skoro nie ma nawet chwili odpoczynku…

Rano nie było gimnastyki porannej, spaliśmy do ósmej, oj pasowało nam to… Potem śniadanie, trochę się pouczyliśmy, bo miało być inaczej niż zwykle. Potem obowiązkowa wizyta w ulubionej cukierni „Milano”, a potem… Przyjechała po nas wesoła ciuchcia, zwiedzaliśmy Krynicę Morską, zawinęliśmy do portu z kutrami, no powrót do ośrodka (niektórzy cały czas mówią, do hotelu, a pani nie prostuje, tylko dodaje z opcją „all inclusive”). No bo dzisiaj z panem Markiem ścielili niektórym łóżka, a nawet pomagali sprzątać w pokoju księżniczek, bo przecież arystokracja się tylko przebiera, a nie sprząta…

Potem kilka chwil odpoczynku i wreszcie wybraliśmy się na wędrówkę, długą wędrówkę, a gdzie to sami zobaczcie. Jeszcze tylko kolacja, wypad na wypasione gofry, zakup pamiątek, potem przygotowania do snu, krzyżyk na dobranoc i pani znowu będzie szczęśliwa.

No i już możecie kochani rodzice po nas przyjeżdżać, bo kto nas spakuje? I te tony pamiątek, i te kilogramy muszelek i piasku, mamy nawet wodę morską w butelkach…